piątek, 24 listopada 2017

Gęś, tasak i Ja

CO ZROBIC Z JEDNĄ GęSIĄ?

Cóż, gęś to bardzo wdzięczny temat. Ja dzięki Kubie Korczakowi "za-gęsiłam" swój zamrażalnik. Mając jednak jedną całą gąskę pozbawioną poza życiem jedynie piór i głowy możemy szaleć.

Pójściem na skróty byłoby wrzucenie jej do piekarnika wypchaną kaszą lub owocami. Wyzwaniem na miarę Warszawy... ba całego Mazowsza jest "rozparcelowanie" tuszki i przygotowanie czegoś z każdego jej elementu. Do pomocy zaprosiłam Pana M, który zaskakująco sprawnie pooddzielał mięso od kości, zważywszy na jego brak doświadczenia oraz tępe noże w których posiadaniu aktualnie jestem. Ciężko pracowaliśmy całe przedpołudnie a pod wieczór okazało się, że mamy dziewięc (!) różnych produktów i dań.

Piersi zostały pozbawione skóry i jako "przyszła" wędlina zasypane solą. 

Piersi gęsie z soli

2 piersi gęsie
4 kg soli gruboziarnistej z Bretanii 
3/4 kg gruboziarnistego cukru z buraków
1/4 kg gruboziarnistego cukru z trzciny cukrowej  
5 łyżek pieprzu ziołowego Kotányi

Cukier i sól dokładnie wymieszałam dodajac pieprz ziołowy. Wysypałam połowę mieszanki do naczynia w którym piersi miały się peklowac. Piersi, jak wyżej pisałam, pozbawione skóry zostały położone do tegoż naczynia i przysypane resztą mieszanki. Tak przygotowane naczynie zamknęłam i wystawiłam do spiżarni wstępnie na 3 dni.   


Wątróbka gęsia

1 wątróbka
1 mała cebula
1/2 jabłka szara reneta
2 listki szałwii
masło klarowane
mąka
mleko
sól, pieprz biały

Wątróbkę zalewam mlekiem i trzymam w lodówce przez około godzinę. W tym czasie kroję w piórka obraną cebulę i duszę ją na maśle z odrobiną gęsiego tłuszczu. Duszę do miękkości. Doprawiam solą i pieprzem.Jabłko pokrojone w pół talarki obsmażam na patelni z obu stron. Również na maśle z gęsim tłuszczem. Następnie cebulę i jabłko odkładam na talerz i trzymam w cieple.  Następnie wyjmuję wątróbkę z lodówki i z mleka i osuszam. Obtaczam w mące i smażę na rozgrzanym sklarowanym maśle. Uważam aby nie przesmażyc. Wykładam na talerz i kroję w plasterki. Układam na "dywaniku" z cebuli przekładając jabłkiem.
 

Nogi gęsie z soli z ziołami

2 nogi gęsie z dodatkową skórą z pleców
5 kg soli gruboziarnistej z Bretanii
5 gęstych gałązek rozmarynu

Podczas wycinania nóg Pan M zostawił dłuższe płaty skóry dzięki czemu mogłam owijając nóżkę skórą w pełni ukryc mięso. Wewnątrz wsadziłam po gałązce rozmarynu. Spiełam skórę. Wysypałam połowę soli do naczynia żaroodpornego, położyłam gęsie nogi i przysypałam solą. Pozostały rozmaryn powkładałam wokół gęsich nóg. Piekłam w temperaturze 210 stopni przez 1,5 godziny.
 

Żołądek gęsi

1 gęsi żołądek
1 łyżeczka gruboziarnistej soli
3 gałązki szałwii
1 mała gałązka rozmarynu
3 ziarenka pieprzu czarnego
 gęsi tłuszcz

Żołądek wraz z ziołami układam w garnku o grubym dnie i zalewam dośc ciepłym (ok.70-80 stopni) tłuszczem gęsim. Zakrywam i gotuję na bardzo małym ogniu przez około 5 godzin do miękkości.

 
Smalec gęsi do gotowania

tłuszcz z całej gęsi

Tłuszcz pokrojony w Kawałki Pan M przepuścił przez maszynkę do mięsa a następnie w garnku o grubym dnie na bardzo małym "ogniu" (u mnie indukcja 1) podgrzewał aż do wytopienia. Następnie przecedził i rozlał w słoiczki. Zakręcony i wystudzony znalazł swoje miejsce w lodówce. Ale nie cały bowiem część została przeznaczona na konfitowanie żołądka. 

Konfitowanie jest długodystansowym sposobem obróbki termicznej mięsa. Żołądek w tym wypadku na indukcyjnej 1 spędza 5 godzin.

Okrasa gęsia do chleba

skrawki mięsne i częśc skóry z gęsi
sól, pieprz
majeranek
4 duże ząbki czosnku

Mięso i skórę Pan M zmielił w maszynce do mięsa. Wymieszałam dokładnie z przeciśniętym przez praskę czosnkiem, majerankiem, solą gruboziarnistą bretońską i pieprzem. Proporcje dodatków zależą od ilości uzyskanego mięsa. Więc wszystko trzeba brać na "smak". Przełożyłam następnie do kamionkowych naczyń i zamknięte włożyłam do lodówki.  Do zjedzenia już po 24 godzinach. Maksymalnie można taką okrasę przechowywac przez pięc dni.


Gęsia szyjka faszerowana

1 skóra z gęsiej szyi
mięso z gęsich resztek
5 łyżek ugotowanej kaszy owsianej
4 łyżeczki posiekanej natki
1/2 małej cebuli
2 grzyby suszone
sól, pieprz

Gęsią szyję dokładnie płuczę. Mięso mielę z dodatkiem grzybów suszonych (wcześniej namoczonych na 30 minut), podsmażonej cebuli. Dodaję przyprawy, natkę i kaszę. Nadziewam farszem szyję i zaszywam. Całośc piekę.

Gęsi krem do chleba

"resztki" po sklarowaniu tłuszczu
1 cebula
sól, pieprz, majeranek 

Po sklarowaniu tłuszczu gęsiego na dnie garnka mieliśmy takie "resztki". Postanowiliśmy "coś" z nich zrobic. Usmażyliśmy drobno pokrojoną cebulę, dodaliśmy majeranek, sól i pieprz do smaku. Podgrzaliśmy całośc i przełożyliśmy do kamionkowego naczynia. Powstał smaczny krem do kanapek.


Gęsie kości 

gęsie kości
1 główka czosnku w całości
5 gwiazdek anyżu
4 cm kawałek świeżego imbiru
1 listek laurowy
5 ziaren ziela angielskiego

po jednej marchewce i pietruszce (małej)
biała częśc pora
1/8 selera korzennego
2 łyżki sosu sojowego
1 łyżka sosu rybnego
sól, pieprz
1 łyżeczka przyprawy 5 smaków
makaron ryżowy
drobnoposiekany szczypiorek
drobno posiekana kolendra
czosnek w płatkach z zalewy octowo-chilli (jeśli mamy)

Kości, pocięte tasakiem, w naczyniu żaroodpornym umieściłam w nagrzanym piekarniku (180 stopni) na 20-30 minut. Chodzi o to aby się podpiekły (!). Następnie przekładam je do garnka. Zalewam 1 litrem zimnej wody. Dodaję 4 gwiazdki anyżu uprażonego na patelni wraz z listkiem laurowym, czosnkiem w łupinkach i zielem angielskim. Wkładam około 4 centymetrowy kawałek świeżego imbiru. Całośc zagotowuję a następnie zmniejszam gaz, zdejmuję szumy i gotuję na bardzo małym ogniu przez około 3-4 godziny. 

Przecedzam. Warzywa kroję w drobną kosteczkę a pora w talarki. Gotuję przez około 20 minut na wywarze. Dodaję przyprawy. Gotuję jeszcze przez około 5 minut. Dodaję makaron. Już na talerzach posypuję świeżymi ziołami. Jeśli mam to do talerza podaję po łyżce pasty chilli lub czosnek w płatkach z zalewy octowo-chilli.

 Ufff.... Ciężko było ale pysznie wyszło!  Nie wszystko udało się sfotografować bo zostało pochłaniane zanim krzyknęłam "stop":)




wtorek, 21 listopada 2017

Gastronomiczne olśnienia w Stolicy w 2017

Żywot recenzenta kulinarnego to niełatwy kawałek "chleba". Wrzody, nadwaga, debet na koncie, zły nastrój po kiepskim posiłku. A w menu? PUUŁAAPKII: glutaminiany sodu, gmo, wołowina udająca baraninę albo brykiet o nazwie "bagietka francuska".

Myślę sobie, że trzeba było zbierać znaczki. Zdrowiej, bezpieczniej i spokojniej.

Ostatnio wpadła mi na myśl, genialna aczkolwiek prosta metoda pozbycia się - można wykorzystać w kryminalnej intrydze - konkurencji z grona recenzentów. Ogłosić wielki wyścig pt. "Ocena wszystkich punktów gastronomicznych Chmielna-Foksal" (coś jak Paris-Dakar - równie wycieńczające). Nie ma takiego, co by temu podołał w tydzień, a w weekend nie ma mocnych...

styczeń - Nowy Sam nareszcie przeze mnie dogłębnie poznany, dobry pomysł na śniadanie z antropologicznym spojrzeniem...na stolicę co się buduje z galerią...handLOVE w tle..

luty - Ed Red, Flaki nie są przesycone majerankiem. Nie stoi w nich łyżka a flaki stanowią nowe standardy co do delikatności krojenia podróbow. Całość pełna prostoty smaku olsnila mnie. Talerz pieciu rodzajów podróbow podany na różnych rodzajach pieczywa świetny. Trudno mi zdecydować co chciałabym powtórzyć. .chyba ..całość. .Kolejna wizyta to wysysanie kości, ktore wprawilo mnie w ekscytacje jak pana z reklamy braveranu. Rib na finale okazał się być świetnie wysezonową porcją szczęścia. Przedefiniowal mnie Ed Red. Zakochalam się. ..jak zwykle bez wzajemności. M jak miłość...będę żyć w trójkącie Ed Red, Solec 44 i ja...

marzec -  Myśląc o kuchni japońskiej odwiedzę...  Mizu. Mizu mnie zauroczyło. Jechałam na spotkanie w pierwszej zamieci śnieżnej tego roku. Było dośc nerwowo, jak zwykle gdy zima zaskakuje drogowców i kierowców. Dojechałam na miejsce w prawdziwie bajkowej scenerii. Stara fabryka podobnie jak na Burakowskiej, której klimat uwielbiam, jest miejsce pożywki dla nowej tkanki miejskiej. Już na wstępie właściciele restauracji mi zapunktowali. Później było jeszcze ciekawiej. Przestronny lokal, urządzony z prawdziwie japońskim minimalizmem i funkcjonalnością ale bez "cepeliady" spod znaku Kraju Kwitnącej Wiśni. Prezentują tu iście slow-foodowe bo nie używają półproduktów. Panierkę do tempury robią sami, podobnie jak wszelkie marynaty i sosy.  Miałam możliwośc spróbowania prawdziwego wasabi...hm..spróbowania to zbyt delikatne słowo..ja go po prostu pożarłam nie bacząc na innych współbiesiadników. Strasznie mi wstyd, jednak je ne regrette rien. Było warto! Zupełnie inne przygotowanie kiszonek niż dotąd mi znane, a w kiszonkach ostatnio gustuję "strasznie", wprowadziło mnie w błogi nastrój.  Podane na ciepło: ramen, żeberka i kaczka tylko pogłębiły ten stan. Ramen, mój pierwszy w życiu, wyzwolił potrzebę poznawczą. Temat zamierzam badac dogłębnie. Żeberka doskonałe w kompozycji smakowej i strukturze. Kacza pierś pysznie pożeniona z musem z pietruszki. Błogośc, tylko błogośc. Sposób przygotowania potraw iście japoński, bo tam cały proces jedzenia od pozyskiwania surowców do ich spożywania jest prawdziwą sztuką. Estetyka i religijne wręcz podejście z szacunkiem do produktu. Mizu nie ma znaczka "Slow-food" ale jest jak najbardziej kwintesencją takiego właśnie podejścia.

kwiecień - kusił Mnie Warszawski Sen kaczką ala doktor, Gastronomia fizjonomią kucharza z Top Szefa bo karta jakaś taka niemrawa mi się wydawała, Pazzo Cafe  zapraszało na śniadanie...wybrałam: ....Why Thai...raz po raz dla ich kaczki ! Kuchnia tajska z kuchni orientu ma dla mnie najwięcej interesujących snaków...zazwyczaj ostrych. Why Thai to mocny punkt na mapie gastronomicznej Warszawy. Proste wnętrze, dobry serwis, dopieszczona kuchnia, jakosciowe składniki, rezygnacja z półproduktów w temacie chociażby past curry. Wizyta warta swojej ceny. A smaki śnią się jeszcze po nocach.

maj - kuchnia arabska i ogólni bliskowschodnia w Warszawie...Le Cedre i jego najnowsza wersja na Le Cedre Lounge. Po wizycie doszłam do wniosku, że kuchnia libańska przez swoje położenie wzięła to co najlepsze z kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej. Ilość mezze była wystarczająca aby przesympatyczna i przesymacznie spędzić wieczór. Największe smakowe doznania miałam dzięki lokalnie wyrabianym kiełbaskom, libańskiemu serowi, hummusowi z dodatkiem imbiru. Polskie akcenty jak buraki świetnie się wżeniły w lokalne dania. Bo to co najważniejsze w Le Cedre Lounge to wyraźny autorski rys w proponowanym menu. Nie jest to klasyczna kuchnia libańska ale jej jakże przyjemny mariaż z polskimi produktami. Druga rzecz o której warto pamiętać to to, że szefostwo to libanscy chrześcijanie a fakt ten ma niezaprzeczalny wpływ na kuchnie kraju wydawałoby się muzułmańskiego... nalewki, wina selekcja ogromna. Moje "czerwone" zaproponowane przez Le Cedre doskonale pasowalo do zaproponowanego menu. Wspólna dla kuchni tego regionu sałatka tabbouleh też miała rysy indywidualizmu. Smak potraw determinowała choć nie zdominowała libańska przyprawa 7 smaków. Sprawdziłam u wujka Google, że to miks: czarny pieprz, kumin, kardamon, cynamon, kolendra, kozieradka. Zacne towarzystwo. Do tego wyczuwałam jeszcze w wielu potrawach miętę.

czerwiec - tu królują Koszyki i to wyraźna nuta śledziowa na śniadanie w Port Royal. Wersja sniadaniowa z tostemi grillowanym śledziem niebiańska w swojej przełamanej prostocie. Jako zapalony sledziozerca noszę Portowego śledzia głęboko w sercu.

lipiec - Wybrałam się wreszcie do Cyderii i fajnie, że jest takie miejsce.

sierpień - makarony w Japońskiej Uki Uki...W szranki o serce mojego żołądka stanęły: mocno rybny ramen z wyraźną nutą łososia oraz udon w aksamitnym bulionie w wersji ebi gozen. Ramen jest kremowy w towarzystwie cienkich dośc kluseczek (patrz porównanie do udon) i roztartego samodzielnie sezamu sprawia doskonałe wrażenie nie tylko wizualne ale i smakowe. Udon choć niepozorny po zanurzeniu w perfekcyjnym rosole rybnym bonito wyprzedza go o całą długość. Wprawia on moje kubki smakowe w przyjemną ekscytację. Nie ma wątpliwości, należę do plemienia "Udon w Rybnym Rosole".. Zaczynam rozglądać się za koszulką na której będę mogła wydrukować swoją plemienną przynależność...
 

wrzesień - La Sirena, drugie podejście. Idealna na spotkanie z przyjaciółką. Bardzo przyjemne miejsce z kuchnią meksykańska, bez dwóch zdań. Regularnie narzekałam na poziom restauracji wyprofilowanych na Meksyk aż tu nagle przyjemne rozczarowanie. Miejsce autentycznie zajmujące od strony wizualnej, obsługi i menu. Dobre drinki z pazurem i pomysłem. Domowe tacosy z sosami świetne sprawdza się podczas spotkania z przyjaciółmi. Margot zakochała się w guacamole i przyznam, że kradnie serce delikatnością. Ja domówiłam sos o nazwie sugerującej bliski zgon. Był dostatecznie zniewala jacy ostrością.

październik - Talerzyki rzuciły mnie na kolana. Wreszcie poza wódkowo-zakąskowy  trójkąt bermudzki. Jest żurek, biała kiełbasa, tatar, kaszanka i śledź. No i kilka innych mniej oczywistych zakąsek w wersji tapasowej. Talerzyki rules!

listopad - Ceviche Bar jest pysznym miejscem. Moje pierwsze ceviche w życiu i jak mi poradziła uśmiechnięta i kompetentna kelnerka wybrałam nie mika ale okonia. Świetne połączenie smaków. Jest to danie, które powtórzyłam w innych konfiguracjach. Z kieliszkiem nowozelandzkiego souvignon blanc tworzy dobrany duet.Kalmary w tempurze, dobrane z czystego łakomstwa zrobione wyśmienicie. Sprężyste mięso kalmara,lekkość ciasta i dwa dobre sosy.

grudzień - wypic autorskiego drinka z malarskim tłem mogę tylko w Lazy Dog. A do tego smacznie zjeśc. Wracam tam, gdzie byłam - zaproszona zresztą przez Lazy Doga osobiście - jeszcze późną wiosną i było naprawdę ciekawie i niebanalnie. A grudzień to czas lampek, rodziny, choiny, sylwestra, cekinów.... i brak banału wysoce wymagany!

Rozczarowałam się Zomato...Nie piszę więc już tam. Żałuję tych kilku wspólnych chwil...

piątek, 17 listopada 2017

Kurpie. Mazowsze. Warmia


Kiedyś obiad w domach chłopskich wyglądał dośc skromnie. Ziemniaki z kapustą, bob, groch, fasola, pęczka, pierogi. A w czasie żniw rosół i mięso. Rosół również gościł w diecie osoby chorej. W bogatym mieszczańskim domu Warszawianka podawała trzy daniowe menu. Zupa zwana często polewką to była każda zupa poza rosołem, żurem, kapuśniakiem, krupnikiem i barszczem. Te bowiem miały już od dawna swoje własne nazwy. Kolejne danie to sztuka mięsa z rosołu ze struganym chrzanem ale to dopiero pierwsze danie. Na drugie wjeżdżało pieczyste czyli różne mięsa smażone, duszone bądź pieczone. W towarzystwie sosów, kasz i warzyw. Trzecim daniem był ... deser nazywany dawniej wetami czyli owoce, cukry, galarety. Wszystko to skrzętnie wylicza pani Barbara Ogrodowska w "Tajemnicach polskiego stołu"...a ja za nią specjalnie dla Was.

Cóż, moja propozycja na dziś jest znacznie skromniejsza. Taka sąsiedzka uczta.  Kurpiowskie kotlety z cebulą z Mazowsza w towarzystwie ziemniaków na sposób Warmijskich. Co Wy na to?


Kurpiowskie kotlety schabowe


4 kotlety schabowe po ok.15 dkg
150 g mocno wędzonej kiełbasy polskiej
2 łyżki smalcu
1 łyżka masła
1 łyżka mąki
1 jajko
1 łyżeczka utartego świeżego imbiru 
sól, pieprz


Umyty i osuszony schab dzielę na porcje i rozbijam tłuczkiem. Kiełbasę bez osłonki mielę i dodaję imbir, sol i pieprz. Farszem smaruję kotlety i ciasno je zwijam w ruloniki. Spinam. Solę. Obtaczam w mące i jajku i znów w mące. A następnie smażę na mocno rozgrzanym tłuszczu po 4 minuty z każdej "strony". Dodaję następnie masło i zmniejszam do połowy ogień. Przykrywam i duszę około 5 minut. 


Ziemniaki z Warmii

8 równej wielkości średnich ziemniaków 
mąka razowa
sól gruboziarnista
2 gałązki rozmarynu

Ziemniaki obieram tak aby były zbliżone wielkością. Obtaczam je w mące razowej. Wkładam do naczynia do pieczenia ziemniaków. Obsypuję solą gruboziarnistą i układam dwie gałązki rozmarynu.


Puree mazowieckie z cebuli 

0,5 kg cebuli
65 g masła
1/2 łyżeczki soli
2 łyżki miodu
po szczypcie: kardamonu, imbiru, cynamonu, goździków, pieprzu i mielonej czarnuszki
1 i 1/2 łyżeczki soku z cytryny plus otarta skórka z połowy cytryny

W rondlu topię masło i wrzucam na niego pokrojoną cebulę oraz wszystkie korzenne przyprawy. Chwilę przesmażam i duszę około pół godziny na bardzo małym ogniu co jakiś czas mieszając. Dodaję miód i cytrynę. Miksuję i znów smażę przez kolejne pół godziny ale bez przykrycia. 




wtorek, 14 listopada 2017

Kwintesencja koncepcji kulinarnej "na winie"

Koncepcja kulinarna "na winie" nie ma nic wspólnego z ekscytującym Chablis czy zacną Rioją. To po prostu tworzenie przepisów z głowy i z tego co znajdziemy w lodówce...tego co nam się nawinie:) To też tworzy kuchnie lokalną, tylko, że domową:)
 

SAŁATKA Z SOBOTY

2 wędzone udka kurze
6 usmażonych na maśle pieczarek
2 ząbki-plasterki czosnku podduszone na maśle
1 łyżeczka musztardy francuskiej
3 szczypty przyprawy: zatar
1/2 puszki słodkiej kukurydzy
6 suszonych śliwek
sól, pieprz


SAŁATKA Z WTORKU

1 ugotowana ośmiornica pokrojona
pęczek natki drobno posiekany
1 duża czerwona papryka w kostkę
1 szklanka ugotowanej soczewicysos z : oliwa, ocet balsamiczny z nutą czerwonej pomarańczy, sól, pieprz, dwa ząbki czosnku

piątek, 10 listopada 2017

Kaczka. Makaron. Śliwki

Święto 11 listopada to od niedawna lansowana moda powrotu do tradycji jedzenia gęsiny. Nie mam nic przeciwko temu, jednak w tym roku jakoś tak wyszło, że gęsina "wyszła" a zamiast niej zrobiłam ... kaczuchę. Oczywiście w pełnym patriotyzmu porywie kaczka była lokalna a przepis rodzimy. Z Mazowsza!  Właśnie Panna O przyszła i poprosiła abym pomogła jej w lekcjach i opowiedziała co to takiego: Święto Dziękczynienia. Wyjaśniłam i podałam lekką ręką przykład gęsiny i indyka. Wiecie o co mi chodziNa co moja najukochańsza z najstarszych córek odrzekła: "Ty jak zawsze o jedzeniu...Pani od historii to raczej nie zachwyci"...Cóż, może kobieta na diecie jest? hm....

Kaczka nadziewana makaronem

2 kg kaczka
300 g makaronu niezbyt drobnego np.skrętki
200 g suszonych śliwek
3 łyżki masła
1 cebula
1/2 szklanki bulionu drobiowego
1 kieliszek białego wytrawnego wina
 sól, pieprz 
 
Cebulę ścieram na tarce i wyciskam z niej skutecznie sok. Kaczkę myję i osuszam następnie nacieram solą, pieprzem i sokiem z cebuli. Owijam folią i wkładam na 3 godziny do lodówki. W tym czasie, gdy kaczka sobie siedzi w lodówce, ja przygotowuję farsz. Gotuję makaron i mieszam z 2 łyżkami masła. Namoczone śliwki kroję w cienkie plasterki, podobnie jak marchewkę. Dodaję je do makaronu. Farsz dosmaczam i nadziewam nim kaczkę. Zszywam i układam do nasmarowanej pozostałym masłem brytfanny. Piekę w 210 stopniach przez 15 minut a potem zmniejszam temperaturę do 160 stopni i piekę kolejne 1,5 godziny. Nie zapominam o podlewaniu. Przez cały okres pieczenia 5-7 razy.


wtorek, 7 listopada 2017

Spotkajmy się U Flisa

Listopad to taki "wypominkowy" miesiąc. 

Znicz i nic.
 
Listopadowa pogoda i ogólna ponurośc wśród pasażerów komunikacji miejskiej nastrajają mnie nostalgicznie. Przypomniał mi się kultowy niegdyś bar Flis, do którego jeszcze przed zamknięciem udało mi się kilka razy wpaśc z R.

Bar ten R. zwykł nazywac "flaczarnią" i nie był w tym odosobniony, bowiem flaki z Flisa to jak pyzy z Różyca. Danie-hasło-klucz. Początkowo Flis mieścił się na Hożej i jak opowiadał mi mój ojciec kolejki tam były niebywałe. Rano oblegali go ci co cenili na kaca smak flaczków lub ci co przed pracą chcieli zjeśc coś "ciepłego". Wieczorem na dobry początek nocy aby do "wódeczki" było coś konkretnego w żołądku. W między czasie wpadali wszyscy inni...Bar miał ponoc kategorię trzecią ale przegląd klientów od klasy D do klasy A. Mieli ciekawostkę, która dziś pewnie by w Sanepidzie nie przeszła - piętrowa kuchnia dla nastu kucharzy. Potem, co cieszyło mojego ojca, przenieśli się na Marszałkowską 55/73 dokładnie pod restaurację Szanghaj. Oba lokale często odwiedzał choc z zupełnie innym towarzystwem. Ja załapałam się już na kolejną zmianę, gdy w miejsce Flisa wprowadziła się bodajże Dekanta. A "flaczarnia" przytuliła się z Szanghajem. A potem? Po pół wieku istnienia znikła z lokalnego poletka gastronomii. Podobno, tak przynajmniej się reklamują, "flaki jak u Flisa" podają na rynku Starego Miasta w restauracji Warszawskiej.

Cóż było robic...zimno, głodno...flaki to całkiem niezły powód aby wpaśc na rynek Starego Miasta... I niestety rozczarowanie to kolejny temat listopada. Flaki proponowane w restauracji Warszawskiej to żart z każdego kto chciałby posmakowac rodzimej kuchni. Już lepiej i szybciej będzie zbudowac  wehikuł czasu i przeniesc się do lokalnej gastronomii 100, 50 lat temu.

piątek, 3 listopada 2017

Rozmyślania o wczoraj i dziś - Hala Koszyki

Hala na Koszykach, zbudowana na początku ubiegłego wieku, stoi na terenie dawnego folwarku o tej samej nazwie. Nazwa nie ma najmniejszych konotacji zakupowych ani rzemieślniczych. Najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie to pochodzenie od koszów wiklinowych, którymi wzmocnione były okopy wokół Warszawy pod koniec XVIII wieku. Stąd też nazwa ulicy - Koszykowa.

Hala nie przetrwała Powstania Warszawskiego, w większości zburzona i spalona, odbudowana z niezwykłą starannością dopiero w ubiegłym roku.  Przywrócono jej część oryginalnych elementów stalowej konstrukcji i secesyjnych budynków bramnych. Robi wrażenie zwrócenie restauratorów na szczegóły: płytki ceramiczne, szyldy sklepowe i inne "duperele". Ale jakie!


Na Koszykach mają swoją siedzibę różne koncepty kulinarne  (co to za nazwa? Ludzie!) i sklepy z mniej lub bardziej kulinarnym zacięciem. Już te "koncepty" dały mi jasny komunikat do kogo adresowane jest miejsce. Nie mogłabym jednak nie pójśc, nie zobaczyc i nie zjesc. Taka przecież moja JemMazowiecka natura. Przede wszystkim ta (patrz na prawo) reklama z hasłem "warszawskie targowisko pyszności" gra skojarzeń z próżności w zamierzeniu? Czy tylko któryś z PR-owców miał taki "fajny pomysł". Bo nowa hala Koszyki to swoiste targowisko próżności w pyszności. Pysznych próżności. Próżnych pyszności... Hipsterów i Warszawki "mnogośc". Nonszalancko przechadzają się jak po swoich "włościach". Są też autochtoni lat 70+, lekko zawstydzeni ale zachwyceni. Bo jest się czym zachwycac. Rewitalizacja "palce lizac". Wrażenie robi ogromne. Detale, zdobienia, kafelki i całośc. Pachnie nowością i snobizmem. Nie jest to jednak snobizm w złym znaczeniu. Zresztą rzeczy nigdy nie są złe lub dobre to my nadajemy im funkcje więc...mnie Koszyki się podobają gdy patrzę przez palce i przez pryzmat "większego dobra":)

Więc przejdę do rzeczy zamiast bzdurzyc...Co mnie ogromnie ucieszyło? 
 
Sklep z produktami z kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej - Damas. Bardzo go cenię i lubię. 

Lodziarnia na styl włoski - Magia d'Italia - bo nie dośc, że włoska receptura to niebanalne kompozycje smakowe lodów. I do tego sezonowe!

Kolejny sklep w Stolicy pod szyldem Crazy Butcher. O jakości mięsa zwłaszcza wołowego wspominac nie muszę. Wolę je jeśc....

Bardzo sympatyczna i aromatyczna piekarnia, nomen omen, Aromat. Wypieki na tradycyjnych recepturach francuskich jak się chwalą.  


O tym co wrażenia nie zrobiło pisac nie zamierzam.

W każdej z knajpek zamawiałam w ciągu minionego roku jedno, "sztandarowe", danie. Jadłam więc  Tom Yum  w Tuk Tuk, , Chicken Tikka Masala w Curry Leaves, sushi w Kago Sushi, mule w Port Royal,Kurtowe wariacje w Bierhalle, Nachos Manana w Gringo, Zieleninę w Siewcach Smaku...piłam drinki w Barze Centralnym, Grilowaną Kiełbaskę w Kiełba w Gębie w towarzystwie rzemieślniczego piwa...Ciężko się jak widac napracowałam...

Przyznam, że najlepiej wypadły:

Hummus w Mango - świetny też jest deser, polecony przez przemiłą kelnerkę: nasiona chia na mleku kokosowym z mango i granatem. Mango to prawdziwy wegański „street food”. Jeden z najlepszych lokali w tym "przybytku".


Tapasy w Sobremesa - koniecznie zestaw: kaszanka z puree z jabłka, wanilią i pinią/ bycze ogony z serem, ziołami i aioli/świńskie ucho w panko/ośmiornica z ziemniakami i wędzoną papryką. Do tego kieliszek "czerwonego". No i dobre towarzystwo, u mnie cudowna M.

Burger ? nie ! Pulled Pork w SoulFood - nie zapominajcie aby zamówic sos firmowy Umami Mayo. Klasyka streetfoodowych lokali w ładnych okolicznościach miejskich:)

Naleśniki w Creperia - zwłaszcza w wydaniu prowansalskim a także o dumnej nazwie torreador. Tu przemiła, chyba najlepsza w całych Koszykach, obsługa.

W innych miejscach smacznie odnajduję:

Soki w Corona Sok i Mus. Robią wrażenie miksy energetyczne warunek jednak istotny to wypicie ich maksymalnie do godziny potem jak dla mnie już nie są tak pyszne. Mają też fajną całkiem smakowo kawę ale w słusznej, małpiej, sprawie:) no i horchatę  w Gringo.

Pasta w Semolino podaje recepturę na "szczęście". Podobno to prosta proporcja: 1 kg dobrej jakości mąki i  tuzin jaj od szczęśliwych kur. Niestety ja za żadne skarby nie ogarniam ich konceptu. Organizacyjnie bo smakowo nawet, nawet.  Nie są za to w moim typie: słodkości z Gaba & Garcon, praliny z Karmello Chocolatier , croisant  i capuccino w Werandzie.
 
Jest jeszcze na nocne penetracje Cma Geslera i Warszawski sen Gesler.