wtorek, 21 listopada 2017

Gastronomiczne olśnienia w Stolicy w 2017

Żywot recenzenta kulinarnego to niełatwy kawałek "chleba". Wrzody, nadwaga, debet na koncie, zły nastrój po kiepskim posiłku. A w menu? PUUŁAAPKII: glutaminiany sodu, gmo, wołowina udająca baraninę albo brykiet o nazwie "bagietka francuska".

Myślę sobie, że trzeba było zbierać znaczki. Zdrowiej, bezpieczniej i spokojniej.

Ostatnio wpadła mi na myśl, genialna aczkolwiek prosta metoda pozbycia się - można wykorzystać w kryminalnej intrydze - konkurencji z grona recenzentów. Ogłosić wielki wyścig pt. "Ocena wszystkich punktów gastronomicznych Chmielna-Foksal" (coś jak Paris-Dakar - równie wycieńczające). Nie ma takiego, co by temu podołał w tydzień, a w weekend nie ma mocnych...

styczeń - Nowy Sam nareszcie przeze mnie dogłębnie poznany, dobry pomysł na śniadanie z antropologicznym spojrzeniem...na stolicę co się buduje z galerią...handLOVE w tle..

luty - Ed Red, Flaki nie są przesycone majerankiem. Nie stoi w nich łyżka a flaki stanowią nowe standardy co do delikatności krojenia podróbow. Całość pełna prostoty smaku olsnila mnie. Talerz pieciu rodzajów podróbow podany na różnych rodzajach pieczywa świetny. Trudno mi zdecydować co chciałabym powtórzyć. .chyba ..całość. .Kolejna wizyta to wysysanie kości, ktore wprawilo mnie w ekscytacje jak pana z reklamy braveranu. Rib na finale okazał się być świetnie wysezonową porcją szczęścia. Przedefiniowal mnie Ed Red. Zakochalam się. ..jak zwykle bez wzajemności. M jak miłość...będę żyć w trójkącie Ed Red, Solec 44 i ja...

marzec -  Myśląc o kuchni japońskiej odwiedzę...  Mizu. Mizu mnie zauroczyło. Jechałam na spotkanie w pierwszej zamieci śnieżnej tego roku. Było dośc nerwowo, jak zwykle gdy zima zaskakuje drogowców i kierowców. Dojechałam na miejsce w prawdziwie bajkowej scenerii. Stara fabryka podobnie jak na Burakowskiej, której klimat uwielbiam, jest miejsce pożywki dla nowej tkanki miejskiej. Już na wstępie właściciele restauracji mi zapunktowali. Później było jeszcze ciekawiej. Przestronny lokal, urządzony z prawdziwie japońskim minimalizmem i funkcjonalnością ale bez "cepeliady" spod znaku Kraju Kwitnącej Wiśni. Prezentują tu iście slow-foodowe bo nie używają półproduktów. Panierkę do tempury robią sami, podobnie jak wszelkie marynaty i sosy.  Miałam możliwośc spróbowania prawdziwego wasabi...hm..spróbowania to zbyt delikatne słowo..ja go po prostu pożarłam nie bacząc na innych współbiesiadników. Strasznie mi wstyd, jednak je ne regrette rien. Było warto! Zupełnie inne przygotowanie kiszonek niż dotąd mi znane, a w kiszonkach ostatnio gustuję "strasznie", wprowadziło mnie w błogi nastrój.  Podane na ciepło: ramen, żeberka i kaczka tylko pogłębiły ten stan. Ramen, mój pierwszy w życiu, wyzwolił potrzebę poznawczą. Temat zamierzam badac dogłębnie. Żeberka doskonałe w kompozycji smakowej i strukturze. Kacza pierś pysznie pożeniona z musem z pietruszki. Błogośc, tylko błogośc. Sposób przygotowania potraw iście japoński, bo tam cały proces jedzenia od pozyskiwania surowców do ich spożywania jest prawdziwą sztuką. Estetyka i religijne wręcz podejście z szacunkiem do produktu. Mizu nie ma znaczka "Slow-food" ale jest jak najbardziej kwintesencją takiego właśnie podejścia.

kwiecień - kusił Mnie Warszawski Sen kaczką ala doktor, Gastronomia fizjonomią kucharza z Top Szefa bo karta jakaś taka niemrawa mi się wydawała, Pazzo Cafe  zapraszało na śniadanie...wybrałam: ....Why Thai...raz po raz dla ich kaczki ! Kuchnia tajska z kuchni orientu ma dla mnie najwięcej interesujących snaków...zazwyczaj ostrych. Why Thai to mocny punkt na mapie gastronomicznej Warszawy. Proste wnętrze, dobry serwis, dopieszczona kuchnia, jakosciowe składniki, rezygnacja z półproduktów w temacie chociażby past curry. Wizyta warta swojej ceny. A smaki śnią się jeszcze po nocach.

maj - kuchnia arabska i ogólni bliskowschodnia w Warszawie...Le Cedre i jego najnowsza wersja na Le Cedre Lounge. Po wizycie doszłam do wniosku, że kuchnia libańska przez swoje położenie wzięła to co najlepsze z kuchni arabskiej i śródziemnomorskiej. Ilość mezze była wystarczająca aby przesympatyczna i przesymacznie spędzić wieczór. Największe smakowe doznania miałam dzięki lokalnie wyrabianym kiełbaskom, libańskiemu serowi, hummusowi z dodatkiem imbiru. Polskie akcenty jak buraki świetnie się wżeniły w lokalne dania. Bo to co najważniejsze w Le Cedre Lounge to wyraźny autorski rys w proponowanym menu. Nie jest to klasyczna kuchnia libańska ale jej jakże przyjemny mariaż z polskimi produktami. Druga rzecz o której warto pamiętać to to, że szefostwo to libanscy chrześcijanie a fakt ten ma niezaprzeczalny wpływ na kuchnie kraju wydawałoby się muzułmańskiego... nalewki, wina selekcja ogromna. Moje "czerwone" zaproponowane przez Le Cedre doskonale pasowalo do zaproponowanego menu. Wspólna dla kuchni tego regionu sałatka tabbouleh też miała rysy indywidualizmu. Smak potraw determinowała choć nie zdominowała libańska przyprawa 7 smaków. Sprawdziłam u wujka Google, że to miks: czarny pieprz, kumin, kardamon, cynamon, kolendra, kozieradka. Zacne towarzystwo. Do tego wyczuwałam jeszcze w wielu potrawach miętę.

czerwiec - tu królują Koszyki i to wyraźna nuta śledziowa na śniadanie w Port Royal. Wersja sniadaniowa z tostemi grillowanym śledziem niebiańska w swojej przełamanej prostocie. Jako zapalony sledziozerca noszę Portowego śledzia głęboko w sercu.

lipiec - Wybrałam się wreszcie do Cyderii i fajnie, że jest takie miejsce.

sierpień - makarony w Japońskiej Uki Uki...W szranki o serce mojego żołądka stanęły: mocno rybny ramen z wyraźną nutą łososia oraz udon w aksamitnym bulionie w wersji ebi gozen. Ramen jest kremowy w towarzystwie cienkich dośc kluseczek (patrz porównanie do udon) i roztartego samodzielnie sezamu sprawia doskonałe wrażenie nie tylko wizualne ale i smakowe. Udon choć niepozorny po zanurzeniu w perfekcyjnym rosole rybnym bonito wyprzedza go o całą długość. Wprawia on moje kubki smakowe w przyjemną ekscytację. Nie ma wątpliwości, należę do plemienia "Udon w Rybnym Rosole".. Zaczynam rozglądać się za koszulką na której będę mogła wydrukować swoją plemienną przynależność...
 

wrzesień - La Sirena, drugie podejście. Idealna na spotkanie z przyjaciółką. Bardzo przyjemne miejsce z kuchnią meksykańska, bez dwóch zdań. Regularnie narzekałam na poziom restauracji wyprofilowanych na Meksyk aż tu nagle przyjemne rozczarowanie. Miejsce autentycznie zajmujące od strony wizualnej, obsługi i menu. Dobre drinki z pazurem i pomysłem. Domowe tacosy z sosami świetne sprawdza się podczas spotkania z przyjaciółmi. Margot zakochała się w guacamole i przyznam, że kradnie serce delikatnością. Ja domówiłam sos o nazwie sugerującej bliski zgon. Był dostatecznie zniewala jacy ostrością.

październik - Talerzyki rzuciły mnie na kolana. Wreszcie poza wódkowo-zakąskowy  trójkąt bermudzki. Jest żurek, biała kiełbasa, tatar, kaszanka i śledź. No i kilka innych mniej oczywistych zakąsek w wersji tapasowej. Talerzyki rules!

listopad - Ceviche Bar jest pysznym miejscem. Moje pierwsze ceviche w życiu i jak mi poradziła uśmiechnięta i kompetentna kelnerka wybrałam nie mika ale okonia. Świetne połączenie smaków. Jest to danie, które powtórzyłam w innych konfiguracjach. Z kieliszkiem nowozelandzkiego souvignon blanc tworzy dobrany duet.Kalmary w tempurze, dobrane z czystego łakomstwa zrobione wyśmienicie. Sprężyste mięso kalmara,lekkość ciasta i dwa dobre sosy.

grudzień - wypic autorskiego drinka z malarskim tłem mogę tylko w Lazy Dog. A do tego smacznie zjeśc. Wracam tam, gdzie byłam - zaproszona zresztą przez Lazy Doga osobiście - jeszcze późną wiosną i było naprawdę ciekawie i niebanalnie. A grudzień to czas lampek, rodziny, choiny, sylwestra, cekinów.... i brak banału wysoce wymagany!

Rozczarowałam się Zomato...Nie piszę więc już tam. Żałuję tych kilku wspólnych chwil...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Witam. Przeczytam.