Pan Maciej Nowak zaproponował zupę Pho do plebiscytu na kultową potrawę warszawską już w 2010 roku. Jest bowiem przykładem zmian jakie przechodzi kuchnia stołeczna dzięki etnicznej ludności napływowej. Wybór ciekawszy niż pizza, kurczak w cieście czy wszechobecne makarony. Trudno mi polemizować bo sama należę do wielkich admiratorek Pho.
Pho to
poprostu wietnamski rosół. Znacznie bliżej jej jednak do dania
jednogarnkowego niż zupy. Zawiera bowiem i makaron ryżowy, świeże
zioła jak i dodatek mięsny lub rybny. Sami możemz wzbogacić smak o marynowany
czosnek, pastę z chilli, cytrynę lub świeże żółtko..magia smaku w naszych rękach....
Bulion w którym siedzą, bo nie mają miejsca pływać dodatki,
zrobiony jest na porządnym wywarze z kości. Uzyskuje się go w
dość długim procesie gotowania wołowiny, kości, przypalonej cebuli i przypraw. Mamy: cynamon, kolendrę, anyż , imbir, kardamon, nasiona kopru
włoskiego i goździki.Najważniejszą rolę odgrywają jednak zioła: świeże i dość grubo
krojone: kolendra, zielona cebulka, trawa cytrynowa, kiełki fasoli i
tajska bazylia.
Zupa która dziś podbija żołądki moich
rodaków powstała najprawdopodobniej ok. 130 lat temu na północy Wietnamu. Pierwsza restauracja w
której serwowano PHO została otwarta już w 1920 roku w Hanoi.
Jednak danie nie było popularne w Wietnamie Południowym aż do
połowy lat 50 tych ubiegłego wieku. Rząd komunistyczny postanowił
zamknąć wszystkie restauracje, kojarzące się jednoznacznie ze
„zgniłym kapitalizmem” i zaczął promować jadłodajnie z PHO
jako prostym i pożywnym posiłkiem dla robotnika. Żołnierze
amerykańscy przywieźli ze sobą z nieudanej wojny mnóstwo złych
wspomnień i przepis na PHO.
Do moich ulubionych pho-miejsc należą:
Toan Pho, przy ul. Chmielnej 5/7 i na ulicy Widok, mniej więcej pośrodku, DU-ZA MI-HA.