Długo nosiłam się z napisaniem tego posta. A raczej z jego nie napisaniem. Niestety kiedy kolejny raz z radio wyskoczyła do mnie pani Magda G. jako cód-mniód-orzeszki, bogini ratująca polskie przybytki kulinarne...fragment wywiadu z kobiecej prasy wypełzł jak wąż. No i nie podołałam...więc piszę. A raczej zamieszczam wypowiedź:
i protestuję!
Mój dziadek był prostym majstrem w fabryce FSO. Nigdy jednak na kolację nie jadałam paprykarzu szczecińskiego. Moja wiedza na temat gotowania, mimo że moi dziadkowie byli "prostymi robotnikami w fabryce", wzięła się z ich domu. Jak w wielu rodzinach tego "modelu" babcia opiekowała się domem i rodziną. Dzięki niej poznałam zalewajkę, rosół z domowego kuraka, zacierkową, zrazy, bitki, zupę nic. A dziadek, ten "prosty robotnik z fabryki" robił najdelikatniejszy makaron. Ręcznie. Bez maszynek.
Połowę mojego dzieciństwa spędziłam na uliczce nieopodal FSO.
Nie jadłam paprykarzu.
Codziennie miałam domowe jedzenie. Mazowieckie.
Nauczyłam się jednak szacunku do pracy. Ludzi pracy w prawdziwym tego słowa znaczeniu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Witam. Przeczytam.