Na Soho Food Market wybierałam się dość długo. Wiadomo zawsze znajdzie się dobry powód aby utrudnić nam życie. Tym razem postawiłam na swoim. Jest 1 czerwca, znaczy się Dzień Dziecka. Są imprezy dla dzieci oczywiście więc obie córy przysłowiowe pupy w troki i jedziemy.
Jesteśmy ok.13. Parkowanie koszmar. Młodsza ziewa i jęczy. Starsza narzeka, że się nudzi. Normalka. Cóż, Matka Polka ze mnie może jest ale po "dżenderze". Idziemy twardo w kierunku hali nr 19.
Soho Food Market to specyficzne miejsce. Można zjeść potrawy różnych lokali. Food tracków, restauracji, które są od niedawna na lokalnym rynku i innych wszelkiej maści. Jest kuchnia ukraińska, portugalska. Są burgery i sushi. Naleśniki i muffiny. Prawdziwa stolica z tej Warszawy, prawda?
Całość pomyślana na wzór madryckiego Market San Miguel lub innych tego typu przybytków w Londynie czy Berlinie. Jemy u Ukraińców i w Japan Pan. Pijemy dobrą brazylijską kawę, inkę i lemoniadę gruzińską.
Dzień dziecka więc wiadomo, prawdziwy spęd. Nie czuję się szczęśliwa w tłumie. Koniec końców ja wychodzę pognieciona i nie ukontentowana kulinarnie a moje panny całkiem zachwycone.
Ech....życie...