wtorek, 7 października 2014

Osobiste doświadczenie architektury


Architektura miast w których żyjemy ma bezpośredni choć może nie dostrzegalny wpływ na to kim jesteśmy. To jak postrzegamy otaczajacy nas świat. W mieście żyjemy w świecie zaaranżowanym i interpretowanym przez człowieka.  Różnice możemy dostrzec uważnie patrząc podczas spaceru po Manhattanie czy Paryżu ale i Warszawie. Zastanawialiście się jak was ukształtowało Wasze miasto? Ja tak.

Moje najbliższe otoczenie, które pamiętam od pierwszych  „świadomych” chwil to dom moich dziadków. Mój najbliższy świat – mikrokosmos – na obrzeżach Wielkiej Płyty prawej strony Wisły – Osiedla Bródno. Annopol. Przestrzeń niezbyt duża – 50 metrów – ale wypełniona po brzegi bezpiecznymi zapachami. Aromatami kuchni: pieczonego chleba, parującego kakao, omletu z konfiturami - na każde zaspane śniadanie. Ale to poza tymi czterema ścianami tak naprawdę zaczynał się mój świat. Działka na której stał dom dziadków - świat pełen soczystej zieloności. Świat pełen smaku malin wprost z krzaków wpychanych do ust pokłutymi palcami. Świat suszonych na oknie jabłek i śliwek spadających z drzew na jesienną trawę. Świat sopli lodu zwisających z okapu dachu i lepienia bałwana bez rękawiczek. Tylko po to by chwilę później piec na rozgrzanej kuchni podpłomyki z ukradzionego babci ciasta na pierogi. Oczywiście w domu była piwnica, która po głębszej penetracji okazała się skarbcem domowych przetworów a nie miejscem gdzie mieszkały potwory. Ten moj mikrokosmos miał swoje jasno określone granice. Dwóch ulic zamkniętych w kwadrat od północy zajezdnią tramwajową, graniczący od wschodu z rzeźnią, „na zachodzie bez zmian” ciągle budowaną trasą toruńską a na południu ogródkami działkowymi i torami kolejowymi.
Powroty do mieszkania w bloku z wielkiej płyty na obrzeżach Bródna Podgrodzie nie były dla mnie interesujące. Dzieci z którymi nigdy nie chodziłam do przedszkola, nigdy nie bawiłam się w osiedlowych piaskownicach odrzucały mnie. Ogromne, długie korytarze i mrugające światło wiecznie zepsutych jarzeniówek przerażały. Stukot windy w której czaiły się demony i lepiej było do nich nie wsiadać zwłaszcza z nieznajomym. Le Corbusiere marzył by architektura wyzwoliła się ze średniowiecznego systemu budowania. Konstrukcje domów miały być wykonywane w wielkich fabrykach, dla jak najdokładniejszej kontroli jakości. Ale już Chińczycy przestrzegali przed przekleństwem jakie niesie spełnienie marzeń. Ciekawe jak dziś by się Pan na to zapatrywał, Panie Corbusiere?

Rozwód rodziców we wczesnych latach mojego dzieciństwa zaowocował trzema domami i co weekendowym poruszaniem sie na lewobrzeżną Warszawę w okolice Placu III Krzyży , ulic Wiejskiej, Frascati i Pieknej.  Powiśle. Duże okna z drobnymi szprosami zachłannie łapiące światło, którego zawsze było za mało. Pierogi ruskie misternie klejone przez babkę. Karp w tak klarownej galarecie, że można było pomyślec iż zawieszony jest w powietrzu.

Posiadanie trzech odmiennych domów nawarstwiły się we mnie wielością znaczeń i interpretacji.  Kulinarne tradycje Mazowsza, Warszawy, Wielkopolski i Galicji. Ormiańska prababka, niemiecka prababka, austriacki pradziadek. Dzięki nim mogę powiedzieć za Shrekiem, ze jestem jak cebula. Gdzie jest mój haimat, gdzie jest miejsce w którym czuję ze wracam, ktore jest granicą mojego świata? Pod zamknietymi powiekami widzę dymy z komina elektrociepłowni Żerań. Widziane z okien pociągu gdy wracam z wakacji, czy okien autobusu gdy poruszam sie po ulicach Warszawy, zawsze patrzę w ich kierunku gdy chcę zorientować się w sobie. Warszawa jest moja. Wyrasta we mnie korzeniami lewej i prawej strony Wisły. WZ-tką w kawiarni na Rozdrożu. Barszczem z dudtkami w Mistrzu i Małgorzatce. Leniwymi z baru mlecznego przy AWF-ie.