Śledź w śmietanie to jedna z kultowych potraw czasów mojej młodości a tak się jakoś złożyło, że były to czasy PRL. W pełni się zgadzam z tymi, którzy twierdzą, że bez fasolki po bretońsku, kotletów jajecznych, sałatki jarzynowej, jajek w majonezie, i bloku czekoladowego nie bylibyśmy "sobą". Kimkolwiek właściwie jesteśmy....
W PRL
śledzie stanowiły zazwyczaj dodatek do 50-tki. Czy ktoś pamięta śledzia po japońsku? Co tam nie było: śledź, jajka, cebula, groszek, natka... japońszczyzna pełną gębą. A "śledź a la
łosoś"? Powstał w końcówce lat 80tych i nadal można go znaleźć
w naszych sklepach. Polacy wg statystyk zjadają
najwięcej mintaja, pangi. Śledź jest dopiero na trzecim miejscu. Oczywiście możemy nie zauważać jak ważną rolę odgrywał w naszej
kulturze i historii. Możemy się
go wstydzić jednak zawsze będziemy z kraju śledzia i wódki a nie
wina i ostryg. I nic tego nie zmieni.
Wracając do kultowego śledzia na przednówku oddajemy również hołd tradycji kulinarnej dawniejszych czasów. Mój drogi papa wychował mnie w przeświadczeniu, że śledź rybą nie jest a jak sądzę posiłkował się tutaj opinią legendarnego
warszawskiego bon vivanta Franciszka Fiszera. Ten bowiem podczas jakiegoś przyjęcia w rozmowie z profesorem
ichtiologii uznał śledzie za gatunek przystawek nie ryb. Mam nadzieję, że śledzie będzie niedługo oferował jakiś food truck chociażby tak jak to jest w Holandii czy Berlinie, gdzie można w ulicznych budkach zjeść
bułkę ze śledziem, krążkami cebuli i marynowanymi warzywami.
Czy my potrafilibyśmy tak sobie pośledziować?
Czy myśl o pospolitości tego jedzenia zawstydziłaby nas zupełnie?
Czy kebab brzmi dla nas lepiej?