Powiem szczerze, że miodami zainteresowała mnie Panna O. i tak od słoiczka do słoiczka miody do naszego domu wkroczyły a raczej rozgościły się w naszej kuchni na dobre. Od samego początku starałam się znaleźć dobrych lokalnych pszczelarzy bo choć bardzo cenię miody mazurskie czy pasiekę Fujarskich to w sumie... JEM MAZOWSZE... prawda? Wreszcie po trzech latach znalazłam pszczoły warte polecenia:) To te zaprzyjaźnione z panem Piotrowiczem z Izabelina (tel. 22 7226183). Trudno powiedzieć o prawdziwym miodzie, że wyróżnikiem jest "slow food" bo przecież każdy nie sztuczny miód jest slow foodowy z natury. Tu liczy się staranność i zaufanie do .... pszczelarza i jego pszczół.
Miody są esencjonalne i „ przekładane” jak nosi napis na słoiczku. Zaniepokojona spytałam o co chodzi i już wiem, że miody te nakłada się ręcznie do słoików już po
skrystalizowaniu. Te rozlewane bezpośrednio po miodobraniu mają napis „ prosto z
ula”. Pasieka oferuje kilkanaście rodzajów miodów. Do moich ulubionych należą dwa rzepakowy i malinowy. Ten pierwszy jest bardzo delikatny i kremowy choć moja latorośl nazywa go "smalcowym" a malinowy zauroczył mnie swoją lekko owocową kwaskowatością. Panna O rozsmakowała się w lipowym i akacjowym a Zolandorek jeszcze w żadnym bo jest za mała. Dawałyśmy jej jednak do powąchania i zaczęła się intensywnie oblizywać:) . Hitem jednak był stosowany "zapobiegawczo" przed przeziębieniami miód spadziowy. No tak jak spadziowych nie lubię ten z przyjemnością piłam codziennie rano. Z ciepłą wodą i plasterkiem cytryny.