Ogród.
Samochód.
Dach.
Balkon.
Taras.
Wszystko jest dobre na przydomowy ogródek.
Właściwie czym jest aktualna moda na ogrodnictwo miejskie? Trendem modowym na dwa sezony? Widzimisię zblazowanych hipsterów? Głębokim przeobrażeniem koncepcji miasta i życia w nim?
Pewnie wszystkim po trochu...zależy dla kogo.
Fenomen sadzenia w mieście - na dachach i tarasach - zalewa miasta całego świata. Po miejsku sadzą Stany Zjednoczone. Europa bardziej i mniej zachodnia. RPA. Japonia.
Może to potrzeba małego, prywatnego ego...eko...skrawka ziemi? A może coś więcej?
Może powrotu na łono natury. Bliskiego kontaktu z ziemią pomiędzy palcami. To na pewno, gdy weźmiemy pod uwagę ogrody społecznościowe. Miasta mają się stać miejscem bardziej naturalnym, mniej odczłowieczającym. Bioróżnorodnośc jadalnych strąków i korzonków uprawianych przez sąsiadów i po sąsiedzku ma się stac wspólną wartością, wspólnym celem i wspólną pracą. Indywidualnośc szanujemy i nie odrzucamy ale zamknięci w czterech betonowych ścianach odczłowieczamy się na potęgę. Zwirtualnieni. Wychudzeni kontaktami z fauną i florą. Nie zwariujemy...mogąc rozmawiac z marchewką, studentem socjologii, bezrobotnym przed drugim pifkiem, energicznym emerytem, ekolożką z dwójką szalejących maluchów. A może i jakiś średnio-poważny dyrektor się tu trafi? Zaspokoimy głód drugiego człowieka, zbudujemy więź, nawiążemy kreatywne kontakty, twórczo siebie i innych wyedukujemy. Zbudujemy hotel dla zapylarek, budki lęgowe i karmniki.
Super sprawa w teorii...Utopia? A może... Zawsze trzeba mieć nadzieję...ona jest jak wszy, cholernie trudno się jej pozbyc...i DOBRZE!! A więcej o ogrodach społecznościowych TUTAJ. W Warszawie znam Jazdów, Forty Bema i kilka innych.