Trafił mi do rąk stary wycinek z Gazety Wyborczej (tak mam to zboczenie, że wycinam coś interesującego z gazety i chomikuje...). Jest to wypowiedź szefa Unilever w Europie Środkowo-Wschodniej pana Harma
Goossensa. Dokładnie zaś "zdziwienie", że w naszym kraju tak głęboko w tradycje kulinarne wpisane są zupy. No i dobrze, że są. Przecież nie można wszystkiego zamrozic, zapuszkowac i zasłoikowac. Bo nawet jeśli do zupy szczawiowej czy też ogórkowej użyjemy półproduktu, to o ileż smak jest genialniejszy gdy będzie to własnoręcznie zrobiony półprodukt. Nie żeby zaraz pół piwnicy...ale kilka słoiczków, czemu nie?
U
profesora Dumanowskiego doczytałam informacje, że w Compedium Felculorum
nie widnieją zupy w naszym ujęciu. Żur to kiszone zboże, rosół to
mięso, a najbardziej zbliżone do definicji były polewki.
Zupy kojarzone były raczej z francuską kuchnią i znajdowały się na odległym miejscu po rybach, mięsach czy wetach.
Dobrze odnalazły się w kolejnych wiekach dzięki łatwości przygotowania i już za czasów Pani Lucyny świetnie sobie ugruntowały pozycję. I jak to mówiła ww pani:
"Świeżość i wybór dobrego prowiantu jest pierwszym warunkiem dobrej kuchni, bo ze złych rzeczy nic dobrego wytworzyć nie można."
"Świeżość i wybór dobrego prowiantu jest pierwszym warunkiem dobrej kuchni, bo ze złych rzeczy nic dobrego wytworzyć nie można."
Tak więc przecieramy ogórki!