wtorek, 11 sierpnia 2015

Kulinarna legenda warszawska a sernik na zimno z jagodami

Dziś nie gotuję:) Lenię się letnie zanurzona w lekturze. Znacie dzieje braci Orzeszków? To kolejna kulinarna legenda rodem z Warszawy...

Bracia Orzeszkowie, żyli podobno w okresie panowania króla Jana Kazimierza. Starszy- Bartosz, był bogatym rzeźnikiem, pracującym dla królewskiego dworu.  Drugi z braci - Walery, był biednym piaskarzem. 

"Pewnego dnia, Walery wracając z parodniowej pracy spod samego Kazimierza, wpadł swą marną łodzią w wir rzeczny i cały swój dorobek w postaci jednego złotego talara w nurcie stracił.

Na próżno w swej rozpaczy kilka razy nurkował w poszukiwaniu jakże cennego, bo jedynego, zarobku. Zniknął talar jak przysłowiowy „kamień w wodzie”. Siadł więc biedak na brzegu i rzewnie zapłakał. Wtem jakiś głos, nie wiadomo skąd się wydobywający, zagadnął płaczącego przysłowiem: – Pech z biedą zawsze w parze chodzą.

Dnia następnego z samego rana, żonie swojej nic nie mówiąc Walery białą koszulę na kark włożył i na gościnę weselną do swego rodzonego brata  bogacza się wybrał. Pomyślał, że przy takiej uroczystości brat gościny w domu nie odmówi. A w krok za Walerym wychudła, wręcz przeźroczysta Bieda warszawska wyruszyła, która to biedaka strasznie jak widać polubiła, bo trzymała się go jak „rzep psiego ogona”. To dzięki tej Biedzie stracił Walerek ów cenny talar, łódź, jedyną żywicielkę rodziny – Kozulę, a nawet kury kokosze, które zostały skradzione.

Skryła się Bieda za pazuchą Walerka i na ucztę weselną także dostać się chciała. Z uczty jednak nic nie wyszło. Bartosz przez posłańca bratu wielką, gołą kość wołową posłał wraz w wyzwiskami, że darmozjadów i gołodupców karmić nie będzie. A samą kość dostaje tylko na wzgląd, iż od jednej matki ponoć pochodzą, kwitując to przysłowiem „kto grosza nie strzeże, temu diabeł go odbierze”. Cóż miał na to Walerek poradzić. Podzielił się marną zdobyczą z Biedą, która to na widok kości aż trząść się poczęła. Sam zdrapał pozostawione resztki na wierzchu kości, a Biedzie pozostawił szpik, równie smaczny. I kiedy to Bieda zajadała się owym szpikiem we wnętrzu kości, wpadła do głowy Walerka myśl niezwykła: „a może tak pozbyć się Biedy na zawsze zamykając ją we wnętrzu kości?”. Jak pomyślał, tak też się i stało. O jakże Bieda prosiła, błagała o wypuszczenie, a ileż bogactw w zamian obiecywała. Ale Walerek był nieugięty. Gnat z warszawską Biedą do studni na końcu Nowej Warszawy wrzucił, gdzie nikt nigdy nie zagląda i Biedy nigdy nie znajdzie.

Od kiedy Walerek Biedy się pozbył, wieść mu się poczęło całkiem nieźle. I godziwą zapłatę za swoją pracę dostawać zaczął i nijakie nieszczęścia go już nie nawiedzały, a pieniędzy miał tyle, że nawet biedakom i kalekom mógł jakiś grosz zawsze rzucić. Odmiana losu brata biedaka bardzo zainteresowała brata bogacza. Poszedł więc z wielką ciekawością w sercu i szynką pod pachą Bartosz na wypytki do Walerego. A nic tak nie rozwiązuje języków jak dobre jadło i picie, którym to już mógł Walery uraczyć swego bogatego brata. Piaskarz nic do ukrycia nie miał, więc całą historię bratu opowiedział. I tu w głowie rozgoryczonego Bartosza Orzeszka zrodziła się myśl obrzydliwa, aby Biedę warszawską uwolnić i bratu w bogaceniu się przeszkodzić. Jak się okazuje, zawiść bywa silniejsza od miłości braterskiej. Tymczasem złośliwy plan rzeźnika się nie powiódł. Kiedy to otwierając kość tuż pod drzwiami chaty piaskarza, Bieda wymknęła się małą szparką i radośnie na ramieniu wybawcy się rozsiadła. Na szczęście Walerka a na nieszczęście Bartosza temu drugiemu dozgonną miłość i służbę za wybawienie przysięgła. I oczywiście tej przysięgi dotrzymała. Nie minęło dużo czasu jak Bartosz Orzeszek bogactwo stracił i stał się jednym z biedaków zasiadających przed Świętojańską Farą. Mogło się tak również stać, że Bartosz stał się podopiecznym Walerka, który przez na wzgląd na swoją dawną biedę – biedaków wspierać zaczął.

Minęły lata i wieki i powoli o historii braci Orzeszków zapomniano w Warszawie. Jednak po owych czasach pozostało kilka przysłów.  O kimś, kto nadmiernie narzeka na swój los, mówi się że „piszczy jak nadwiślańska bieda w gnacie wołowym”. A gdy przysłowie wyszło poza obręb Warszawy, skrócono je do: „piszczy jak bieda w gnacie”. Obecnie jednak na stronach ksiąg z przysłowiami na wspomnienie owej historii, pozostały tylko dwa krótkie: „piszczy jak bieda” oraz „bieda aż piszczy”.

I jeszcze coś zostało! Została sama Bieda."

http://www.staremiasto.waw.pl/?p=226


 
Mogłabym co prawda zrobi sernik z owocami taki z mazowieckiej kuchni pani Orłowskiej ...

ale można też poczekac jak sam przyjdzie...

...O!

jest...