Wakacje się skończyły i znów jestem na tropie warszawskości lokalnych przybytków gastronomicznych. Na pierwszy ogień poszła knajpa z Kamionka. Uroczo ulokowana w starej kamienicy - Sami Swoi. Wizualnie miejsce bardzo przyjemne, właściciele twierdzą, że to klimat starego praskiego szynku a ja nie będę się z nimi w tym temacie spierac. Z dużą dozą niezadowolenia podeszłam jednak do menu.
Knajpa z kuchnią ponoc warszawską a na pierwszy ogień serwują parówki po kanadyjsku? A ten oszałamiający zestaw makaronów zwany z włoska "pasta"? Albo sałatki...no ludzie to jakieś szaleństwo: cezar, grecka...Czy my naprawdę sałatek nie mamy co by choc ze dwie pozycje do menu wrzucic? No jest śledź i żurek...tylko gdzie go nie ma... A wątróbka drobiowa z jabłkami gdzieś tam niknie obok ryby smażonej po angielsku,kurczaka francuskiego, schabu po bacowsku czy kotleta po kijowsku. No znalazłam jeszcze bitki wieprzowe. Chyba się rozpłaczę, ze szczęścia. Pozycje te "warszawskie" smaczne choc bez rewelacji. Tu za dużo soli, tam za mało majeranku. Kopytka zamiast kaszy albo klusek francuskich.
Właściwie to taka "kuchnia warszawska" z nazwy a nie z realnej kulinarnej archeologii. Zakochac się nie dało choc podają do picia wodę z saturatora i oranżada z Grochowa. Nawet kawę na sposób PRL parzą...tylko czy to nie za bardzo już PR-owym zagraniem pachnie?